Drugą noc w Tripoli spędziliśmy już w porcie. Hotel Hayek okazał się być latynoamerykańskim snem Fuji- balkon, widok na port, stara szafa, knajpa przy wejściu. Owa knajpa okazała się kluczowa, bo o ile hotel był sam w sobie super o tyle, jak się wieczorem okazało knajpa stała się naszą pokutą za wyrządzone krzywdy. Zaczęło się niewinnie- zaproszenie na one man show my friend. Poszliśmy, zjedliśmy, posłuchaliśmy arabskiego wyjca, przy rachunku już nam się zaczęło nie podobać. Właściciel knajpy chciał nas „zczardzować” za wstęp po 5 dolców od łebka. Grzecznie odmówiliśmy i udaliśmy się do pokoju, gdzie o zaskoczenie, wyjca było nadal słychać. Wśród piosenek o habibi w stylu żono moja serce moje usiłowaliśmy zasnąć. Impreza skończyła się o 2. Utuleni ciszą zasypialiśmy, kiedy o 3 jak Allah przykazał z pobliskiego meczetu(jakieś 100m) zaczął nadawać muezin co byśmy modlitwy nie przespali…. Noc jak się domyślacie była dla nas upojna…
Rano, wymieniliśmy się spostrzeżeniami na temat nocnych uciech przyjaciół Muzułmanów(…&^!!!!!????****$) i lekko niedospani poszliśmy szukać łódki, która zawiozłaby nas na Palmowe wyspy- mój wymysł, przyznaję. Wyspy były fajne, 4 karłowate palmy, jak na nazwę przystało i łach piachu. Ale nie w plaży temat. 30 minutowa podróż… to było coś. Ja oczywiście aviomarin pożarłam już do śniadania. Fale z brzegu wydawały się niegroźne….w łódce byliśmy jedynymi turystami, lokalsi, w tym dwie zakutane oraz liczne dzieci, ubolewaliśmy, że łodka taka duża, bo w sumie dzień wcześniej optowaliśmy za opcją- mała będzie tańsza- ale… Po wypłynięciu z portu zaczął się lunapark. Jak w piosence- rzucało nami w górę w dół a dziecko muzułmańskie rzygało(dopisek już nie z piosenki). Generalnie podróż dla mnie była równie „upojna” co noc… Oczywiście, podobnie jak w Azji kapoków nie miał nikt. Co więcej nie było ich też na pokładzie- wiadomo Allah czuwa, fale morskie zatrzyma jakby co. Suma sumarum stanęliśmy suchą stopą na owych mocno przereklamowanych wyspach, ale było warto, bo popracowaliśmy nad opalenizną. Tzn. my dwie, bo Fuja poszedł na obchód wyspy w poszukiwaniu żółwi. Żadnego nie spotkał, za to dowiedział się, że wyspę można obchodzić przy brzegu, bo środek wyspy, jak plotka głosi nadal jest zaminowany. Po 3 godzinkach plażowania w pełnym słońcu, bo parasole są zarezerwowane, ja i Fuja pochłonęliśmy po aviomarinie i naszym Tytanikiem ruszyliśmy w drogę powrotną. Na brzegu byliśmy cali mokrzy, ale tym razem nikt nie rzygał. Dla samej podróży warto się wybrać na te wyspy no i jeżeli ktoś pragnie piaszczystych plaż- to jest dobra opcja.