Podroz do Sihanoukville zajela nam jakies 6 godzin zamiast 4 bo melismy drobne przerwy na oblanie niektorych czesci autobusu woda co by sie nie przegrzaly ;) Na miejscu nasze bagaze zostaly wyrzucone na srodek placu bez naszej wiedzy a autobus odjechal, zaczelimy go wiec gonic bo myslelismy, ze bagaze sa w srodku. Po czym okazalo sie, ze nie ma, wiec znowu szybki bieg na plac gdzie kierowcy motorkow oznajmili nam, ze maja nasze bagaz i ze za 1 dolara nas zawioza do bungalowow przy plazy. Za 4 $ wytargalismy calkiem calkiem pokoje 200 m od plazy wiec plan na najblizsze dni byl bardziej niz oczywisty. Planowalimy zostac 3 dni a gdy to piszemy mija nasz 6 ostatnia noc :)
Plan byl prosty. Kot mial dostac swoja dawke slonca, ja mialem motorniczym i morskim tropicielem. Cala plaza usiana jest przyjemnym,i knajpkami a przed kazda sa ustawione fotele i lezaki, wszedzie saczy sie muza a w powietrzu wisi grilowanie. Nie d sie caly czas zwiedzac bo po jakims czsie wszystko powszednieje, dlatego z czystym sumieniem zaleglismy na caly pierwszy dzien. Jedyne co daje sie we znaki to chmary sprzedajacych bransoletki dzieci, beznogich mezczyzn, bezrekich, ojcow z piatka dzieci, sprzedawcow okularow (oryginalne Ray Bany za 4$ :)), owocow i homarow oraz kobiet oferujacych pedicure i masaz oraz slepego grajka cignietego na sznurku przez zone.
Drugi dzien mial minac dokladnie tak jak pierwszy, lecz natchnieni Marleyem, ktorego wlasnie sluchalismy i menu knajpy gdzie plazowalismy postanowilismy dac kolejna szanse HAPPY SHAKE`owi (zawiera jakies miejscowe legalne ziolka). Pierwsze 2 godziny rzeczywiscie byly wesole i kreatywne, ale to co przynioly nastepne godziny zapamietamy na dlugo. Zeby nie zanudzac... po prostu nas zmasakrowalo i nie chcialo przestac. Lezelismy jak sparalizowani na lezakach, poem nie mogac ruszyc zadna czescia ciala, do tego zaczelismy slyszec kazdy mozliwy dzwiek ze zwielokrotniona sila, czasem z do bolu zebow. Jesli kto ogladal Las Vegas Parano bedzie wiedzial o co chodzi. Gdy zaczal padc deszcz, cudem udalo nam sie zwlec do hotelu skad nie wyszlismy do nstepnego popoludnia, wlsciwie o wyszlismy tylko zjesc i wrocilismy na ponowna drzemke. Ostrzegamy wszystkich smialkow, Happy Shake wyjal nam 2 dni z zyciorysu!
Zeby nadobic stracony czas, nastepny dzien spedzamy na skuterku w poszukiwaniu coraz to nowych plaz, ktorych w okolicy nie brakuje. Ciekawych miejsc jets tyle, ze lapie Kota na marudzeniu, ze jej sie nie podoba.
Znalezlismy pusciutka plaze na ktorej bylismy tylko my i 4 miejscowych dzieci. Zadnych natretow chcacych sprzedc bransoletki, bez ludzi bez nog i matek sutenerek, przyjemny dzien. Popoludniu zaczelo padac (W kambodzy rzeczywiscie jest pora deszczowa codziennie sa potezne deszcze i burze, ktore szybko przechodza i przyjemnie ochladzaja) wsiedlismy wiec na skuterek i pojechalismy dalej zwiedzac okolice. Po drodze zatrzymalismy sie zeby poogladac stado pawianow, ktore postanowily sie zabawic przy drodze. Duzy samiec z wielkim czerwonym tylkiem wyrwal miejscowemu paczke chipsow i zaczal sie nimi sam czestowac a male pawianki, ktore wisialy na brzuchach matek tak, ze wystawaly im tylko glowki zerkaly na nas z ciekawoscia. Super, pierwsze malpy jakie widzimy na wolnosci. Zrobilismy duzo fotek, nakrecilismy filmiki i pojechalismy dalej, na nastepna odludna plaze gdzie przychodza miejscowi. Byla to njaladniejsza plaza na jakiej bylismy, dluga z miekkim piaskiem i palmami. Glowa wjechal sobie niczym miejscowy skuterkiem na plaze gdzie zrobil sobie pare rundek, starajac sie uniknac podtopienia przez fale.
dalsza czesc zostanie opisana kiedy uda nam sie znalezc w miare szybki internet (proba dodania zdjec konczy sie soczysta wiazanka :)