Od jakiegoś czasu nie da się w Siem Reap wypożyczać motorowerów, co skazuje nas na wynajęcie kierowcy przewodnika. Poznany dzień wcześniej riksiarz czeka na nas pod hotelem już o 5 rano:) Taka pobudka zwłaszcza podczas wakacji to zapowiedź przygody...jak wyjazd na grzyby, gdy miało się 10 lat. Szybko okazuje się, że nie jesteśmy jedyni, bo oglądanie wschodu słońca w ruinach Angkor to tutejszy standardzik. Do tego dochodzi wczorajszy deszcz, który zniechęcił część obierzyświatów i efektem droga wygląda jak tor rajdowy Nascara w wykonaniu Tuk Tuków.
Nie ma się co bać, wszyscy zdążą ustawić sie nad jeziorem, w którym podczas wschodu słońca odbije się na wodzie główna świątynia. Japończycy rozłożą po 3 statywy, Niemcy zaczną widziwiać a my zdążymy się pokłócić:) Będą ochy i achy, potem kawka, śniadanie i kilometry w tyłku...
Niektóre źródła historyczne podają, że zbudowany w XIIw kompleks (całość jest obszarem wielkości Paryża) z nieznanych przyczyn został przez Kmerów opuszczony dwa wieki później. Pytany o to przewodnik twierdził, że nieznaną przyczyną byli po prostu ekspansywni w tym czasie Tajowie. W 1891 ponownie odkrył to miejsce przypadkowy francuski przyrodnik. Dziś "Miasto Świątynię" można zwiedzać zakupując 1,2-dniowy lub tygodniowy bilet. O ile nie jest się fascynatem archeologii pierwsza opcja w zupełności wystarczy. Zwiedzanie większych świątyń jest ciekawe i obfituje zdjęciowo (zwłaszcza części, gdzie wśród murów wyrastają olbrzymie drzewa- a to dokładnie tam gdzie Angelina deVargas Jolie gimnastykowała sie w Tomb Riderze), ale po całym dniu biegania kolejne obiekty pochowane w dżungli nie wnoszą już nic nowego. Może, gdyby był to początek naszej wyprawy zwiedzalibyśmy do bólu, tymczasem terminy zaczęły powoli gonić, więc wspólną decyzją ruszamy już do Tajlandii